Kategoria

Na wesoło


mar 06 2018 Odmieńcy, epizod I, rozdział 1
Komentarze (0)

   Już na pierwszy rzut oka wydał mi się jakiś dziwny. Jakby nienaturalnie spięty, a może nawet naćpany?


   Szedł przez plac sztywnym krokiem, ręce dyndały mu po bokach, głowę trzymał wyprostowaną. I był wprost oszałamiająco brzydki. Przerzedzone włosy sterczały mu na wszystkie strony, blizny szpeciły już i tak szpetną twarz, a brwi miał tak gęste, iż ledwo zdołałam dostrzec lekko skośne oczy, patrzące teraz wprost na mnie. 

   Serce we mnie zamarło, by po sekundzie zacząć bić w szaleńczym tempie. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w zataczającego się chłopaka, mogącego mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Czyli był w podobnym wieku, co ja. Tylko czemu nie posiada tak oszałamiającej urody, jaką szczyci się moja skromna osoba? Tworzylibyśmy wówczas najwspanialszą parę na dzielni, a tak, to jedyne, co w tej chwili czułam, to było... 

   Zaraz do tego dojdziemy. 

   Nigdy nie miałam osobistej styczności z wampirem, nawet nie chciało mi się wysłuchiwać gadania na ich temat, bo tak naprawdę zawsze każdy mówił co innego. A to jedne nie lubią słońca, bo się spalają, zaś inne z kolei noszą pierścienie chroniące je przed światłem słonecznym. Podobno rzadko też żywią się ludzką krwią, przynajmniej te „dobre” wampiry. Zamiast tego piją krew syntetyczną, albo też pozbawiają życia różnego rodzaju zwierzęta leśne. 

   Nie interesowały mnie te wszystkie głupoty. Za to jedna rzecz była dla mnie istotna, jeśli chodzi o odmieńców z mojego miasteczka. Każdy śmierdział tak samo. Charakterystyczny fetor, wyczuwalny już z daleka, miał na celu wywołanie u potencjalnej ofiary zawrotów głowy, a nawet omdlenia. Potem taka osoba oczywiście niczego nie pamiętała…

   Na mnie, rzecz jasna, te smrody nie miały najmniejszego wpływu, w końcu jestem tu główną bohaterką. Niemniej jednak rozpoznaję je i stąd wiem, że ten naćpany z pozoru chłopak nie jest zwykłym ćpunem, ale właśnie jednym z Odmieńców. 

   Już byłam gotowa do ucieczki, gdy wampir całkowicie mnie zaskoczył. Upadł przede mną na kolana, położył swoje wielkie ręce na moich ramionach i wydyszał mi prosto w twarz:

    - Zrób to…
    - Co? - wyjąkałam, niemal się krztusząc. 
    - Ugryź mnie!
    - Co??? Czy to nie ty powinieneś rzucać się na moją szyję, zamiast ja na twoją? - zdziwiłam się. 

   Tym razem to on popatrzył na mnie jak na wariatkę. 

    - Kpisz sobie ze mnie? My nie pijemy ludzkiej krwi! - zawołał oburzony.
    - Taa, jasne, a ja noszę różowe skarpetki na uszach - parsknęłam. - W takim razie jak się żywicie? 
    - Nasze organizmy wyposażone są w specjalne komórki produkujące krew - oznajmił z dumą. - Nie potrzebujemy więc waszych zatrutych chemikaliami szczochów! 
    - Co to więc za żarty z tym gryzieniem? - zapytałam, chcąc się go jak najszybciej pozbyć, bo od smrodu, który wydzielał, zaczynały mnie już szczypać oczy. 

   Wampir wyraźnie zmarkotniał. Potem nagle wstał i wyrzucił ręce w górę w geście pełnym rezygnacji.

    - Nic nigdy nie jest idealne! - wykrzyknął. Następnie pochylił się nade mną tak niespodziewanie, iż na swoje nieszczęście zapomniałam o oddechu i aż się skrzywiłam od ilości napływających ku mnie oparów. - Nasze organizmy produkują krew, ale produkują jej stanowczo za dużo! Czuję się jak nadęty balon, muszę się jej pozbyć, inaczej marny mój koniec! - zakończył melodramatycznym, płaczliwym tonem. 

   Spojrzałam na niego krzywo.

    - I co? Niby ja mam ci w tym pomóc?
    - Przecież to lubisz!
    - Ja???
    - A nie?
    - Oczywiście, że nie! - oznajmiłam z przekonaniem. 
    - Więc co ja mam teraz zrobić? - Dolna warga wampira zaczęła drżeć.
    - Może natnij sobie nadgarstki? - podsunęłam pierwszą lepszą myśl.
    - Myślisz? - Wampir spojrzał z namysłem na swoje ręce. 
    - No? - ponagliłam go minutę później, gdy nic się nie wydarzyło.
    - Jak mam to zrobić? 

   Cóż za żałosny wampir!

    - Może kłami?
    - Żartujesz? - popatrzył na mnie ze zgrozą. 
    - Wampirze kły są chyba wystarczająco ostre, aby rozszarpać ludzką skórę...
    - Wampiry nie mają kłów! - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Po co nam kły, skoro nie pożywiamy się ludźmi? 
    - Jesteście nienormalni - stwierdziłam kategorycznie. - Dawaj! - Chwyciłam go za rękę, wyjęłam z kieszeni scyzoryk i drasnęłam nadgarstek. Fontanna krwi trysnęła na wszystkie strony.
    - Aaaah… - westchnął wampir, odchylił się do tyłu i zamknął oczy. Krew z nadgarstka leciała jednostajnym strumieniem na chodnik przy ławce, na której siedzieliśmy. Nagle wampir zerwał się z miejsca. - Muszę o tym opowiedzieć kolegom! - I już go nie było.

   Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się pod nosem. 


*


   Obudził mnie deszcz pocałunków składanych na oczach, policzkach, nosie, ustach… 
   Przeciągnęłam się rozkosznie, obejmując ciaśniej ramionami opalonego na brąz chłopaka. 

    - Śnił mi się wampir… - wymruczałam wprost do ucha mojej zdobyczy.
    - Kochanie, wiesz przecież, że wampiry nie istnieją - odpowiedział beznamiętnym tonem Luis. Jęknął, gdy polizałam jego szyję.
    - Tak, wiem... - Natrafiłam językiem na dwie idealnie symetryczne kropki, wessałam się w nie, a następnie rozchyliłam usta, wysunęłam kły i przystąpiłam do uczty.